I za relację, którą z Nim mam też nie będę przepraszać.
Za ciężką, horrendalną pracę, którą ładowałam przez ostatnie dwa lata i, którą ładuję dalej w tę relację również przepraszać nie będę.
I za relację, którą z Nim mam też nie będę przepraszać.
Za ciężką, horrendalną pracę, którą ładowałam przez ostatnie dwa lata i, którą ładuję dalej w tę relację również przepraszać nie będę.
W dzisiejszym poście kilka odpowiedzi. Czemu mnie ostatnio tak mało, czemu nie piszę, nie odzywam się, nie szyję, nie szydełkuję, selfików formy nie postuję – ogólnie zawalam na całej linii.
Nie macie czasem wrażenia, że kobiety mają jakiś dodatkowy gen, który powoduje, że odczuwają perwersyjną przyjemność z dokopywania drugiej osobie?
To jeden z tych dni. Wśród setek tych, które kończę z uśmiechem, z pewnością, że jest dobrze. Dałam radę. Lecz dziś jest ten, gdy owijam sobie wokół serca Twoje wszystkie uśmiechy, cichutko pieszczę się uściskiem małej rączki i pytam siebie czym sobie zasłużyłam na tak wspaniałe Dziecko. I nie znajduję odpowiedzi.
Odkąd mam na stanie coraz cięższego toddlera, któremu nie każda już chusta daje radę, intensywnie rozglądam się za nosidłem „idealnym”. Takim, które będzie wystarczająco nośne i jednocześnie szybkie i wygodne w użyciu. 16-miesięczniak, to nie wiotki noworodek, sztukę ucieczki ze wszelkiej maści nosideł i chust ma już opanowaną znakomicie. Dzisiaj pokażę Wam nosidło szyte z chusty – WrapTaia firmy Lenny Lamb
Uwaga, będę hejtować. Będę wylewać cały gar jadu jaki mi się zebrał przez szesnaście miesięcy siedzenia w macierzyństwie po szyję, a nawet po uszy. Będę kąsać po rękach tych wszystkich „dobroczyńców”, którzy układają u moich stóp stos książek, poradników, badań naukowych, teorii. Będę się podcierać przeintelektualizowanymi frazesami, które racjonalizują sprawy, które według mnie powinny dziać się automatycznie. Z serca. Nie blokowane głową, myśleniem – czy wczoraj gdy krzyknęłam na swoje Dziecko to naznaczyłam go psychicznie na całe życie?
Jutro to tylko dzień. I może przyjść taka chwila, że będziesz musiał mierzyć się z nim sam. Przestraszony wszystkimi niewiadomymi, które może przynieść. Przestraszony długością tej drogi. Przygnieciony ciemnością nieba nad Tobą. Ale wciąż w tej ciemności ujrzeć możesz światełko nadziei. Słyszysz ten szum? To Ty decydujesz czy to dźwięk deszczu. Czy może Twoich skrzydeł?
Co tu owijać w bawełnę, po porodzie dostałam wścieklizny. A raczej mój wewnętrzny motyl dostał wścieklizny w myśl wersetu z piosenki – „Motylem byłam, ale przytyłam….”
Nie jestem z tych nawiedzonych Matek co chcą angielskiego uczyć kilkumiesięczniaki i puszczają Mozarta noworodkom co by były „inteligientniejsze”. Do ostatniej środy pójście do teatru z Roczniakiem, też wydawało mi się czymś raczej abstrakcyjnym.
Plan był taki, że jedziemy nad morze we troje, na cztery dni. Skończyło się na tym, że zostaliśmy dni dziesięć, w tym pięć tylko we dwoje z Julkiem. To pierwszy raz kiedy zostałam z Małym sama na tak „długo”. Ciekawi jak udało mi się przeżyć i pozostać przy zdrowych zmysłach?